Zbigniew Kuźmicz i Dawid Czepul. Reporter i zdjęcia Krzysztof Wilk.

Blachowianka to klub osiedlowy, który po reaktywacji istnieje drugi rok, ale ma ambicje, żeby w przyszłości awansować do klasy A, w której kiedyś grywał. Prowadzony jest, jak na klub klasy B, w nowoczesny sposób. Funkcjonuje strona internetowa i jej fanpage na Facebooku z liczbą 550 użytkowników, którymi włada jeden z piłkarzy, Michał Dąbrowski. Sprzedawane są też gadżety klubowe. Smycze, szaliki, koszulki i kubki pozyskiwane są i rozprowadzane przez sympatyków klubu. W klubie nie brakuje chętnych do pracy, a kieruje nim duet ludzi, którzy reprezentują dwa piłkarskie pokolenia. Jednym z nich jest młody prezes, Dawid Czepul, który w poprzednim sezonie był równocześnie prezesem, trenerem i zawodnikiem, a drugim dawny prezes i piłkarz Blachowianki, Zbigniew Kuźmicz, o którym mówi się, że jest ikoną klubu. Funkcję tę pełnił od lat 90-tych, zastępując na tym stanowisku Helmuta Majnusza. To on z Czepulem odrodzili Blachowiankę.

Według Kuźmicza Blachowianka istniała od 1973 do 2013 roku. Potem, ze względu na brak piłkarzy, klub połączył się z Chemikiem i jego zawodnicy grali jako jego rezerwy. To rozwiązanie się nie sprawdziło i ostatecznie piłki w Blachowni nie było do momentu, gdy w 2017 roku postanowiono ten klub reaktywować. Ciekawe są okoliczności tej decyzji. Po śmierci jednego z piłkarzy Blachowianki, Grzegorza Rynkiewicza, zorganizowano turniej ku jego pamięci, taki swoisty memoriał. Po jego zakończeniu grający w nim młodzi zawodnicy zainspirowali innych do odrodzenia futbolu w Blachowni.

– Proponowali mi abym został prezesem, ale uznałem, że pałeczkę trzeba przekazać młodszym, żeby to oni działali – wspomina legendarny działacz. W pierwszych latach XX wieku graliśmy w klasie B, która nie była najniższą ligą, bo istniała wtedy klasa C. Awansowaliśmy raz do klasy A, w której występowaliśmy kilka sezonów i już w pierwszym bardzo poważnie liczyliśmy się w walce o awans do okręgówki. Do szczęścia zabrakło nam kilku punktów. Mieliśmy wtedy bardzo mocny zespół. Potem zapał trochę spadł i część zawodników wyjechała z kraju. Z czasem zawiesiliśmy działalność naszej sekcji – wspomina pan Zbigniew.

– W momencie, gdy powstaliśmy na nowo, w czerwcu 2017 roku, dotacje dla klubów były przyznawane w marcu i to na dwa lata do przodu. Nie każdy byłby w stanie w takiej sytuacji przetrwać. Proszę sobie wyobrazić, że mieliśmy drużynę seniorów i grupę młodzieżową, a nie mieliśmy pieniędzy i żadnego sprzętu, ponieważ wszystko, co posiadaliśmy wcześniej, zostało w Chemiku. Musieliśmy organizować się praktycznie od zera. Dzięki takim osobom jak np. Tadeusz Witko i Zbigniew Kuźmicz jakoś poradziliśmy sobie – wspomina Czepul.

Klub ma swoich sponsorów, którzy nie afiszując się wspierają go kwotami od 200 do 500 zł. Nie bez znaczenia w tych trudnych czasach było to, że Czepul trenował społecznie pierwszy zespół, a Mirosław Fiedura grupę młodzieżową. – Przetrwaliśmy i obecnie dostaliśmy na 1,5 roku dotację w wysokości 13,5 tysiąca zł, za którą dziękujemy miastu – cieszy się sternik TKKF-u. Obecny skład zespołu opiera się przede wszystkim na zawodnikach, którzy grali w dawnej Blachowiance. Do nich doszło dużo młodzieży. W drużynie zakotwiczył np. Jan Grześkowiak, który radził sobie w II lidze w Piaście Gliwice oraz później w Unii Krapkowice. W ostatnim spotkaniu z Leśnicą pauzował za kartki i choć ma już prawie 54 lata, to jest mocnym punktem zespołu.

Klub szkoli młodzież. Jego drużyna gra w VIII grupie ligi młodzików i są plany na utworzenie kolejnej. Obecnie, ze względu na remont swojego obiektu, Blachowianka rozgrywa mecze na boisku w Sławięcicach, gdzie kiedyś w rozgrywkach III ligi występował tamtejszy MEC. Obiekt ten pozytywnie wyróżnia się na tle typowych boisk klasy B. Jednak ludzie Blachowianki nie mogą doczekać się powrotu na swoje boisko, a ten planowany jest już na maj. – Żałujemy, że nie przyjechał pan do Blachowni, bo u nas jest specyficzna atmosfera festynu, z całymi rodzinami na trybunach i jest jeszcze przyjemniej niż tutaj. Główna trybuna jest wprawdzie mniejsza, jest na niej 112 krzesełek plastikowych, ale stadion jest nie mniej urodziwy – zachęca pan Dawid.

Wyjątkowość Blachownianki ma swoje oblicza. – B-klasa kojarzy się raczej z wioskami. Drużyny, do których jedziemy na mecz strasznie się na nas mobilizują, jakby grały z liderem i nastawiają się na nas jako tych z Kędzierzyna i od Chemika. Przez to te wszystkie mecze na wyjazdach są trochę traktowane jako spotkania podwyższonego ryzyka. Zawodnicy mieszkają w jednym bloku osiedlowym. Linia obrony lub pomocy jest złożona z piłkarzy, którzy mieszkają np. na jednym piętrze, więc są ze sobą także w życiu prywatnym. Nie chcę popełnić błędu, że przy tak dużym mieście będziemy ściągać zawodników z zewnątrz. Wokół nas jest potencjał, bo wielu piłkarzy grało na poziomie III i IV ligi. W tym są piłkarze niespełnieni i tacy, co chcą się wybić – precyzuje prezes.

– Klub tworzą w większości ludzie z Blachowni, którzy chcieli pomóc i cały czas angażują się dając zawsze coś od siebie. Nie ma nigdy narzekania! My jesteśmy jak rodzina. Każdy się zna, każdy obok siebie mieszka, każdy każdemu pomoże i tak siebie nawzajem wspieramy. Przez klub przewinęło się wielu piłkarzy, którzy wcześniej grali w trzecich ligach, np. w Motorze Lublin grał Mariusz Sulima. Z tamtych stron pochodzi właśnie Zbigniew Kuźmicz, który w III lidze kopał w zespole Chełmianki Chełm – głos zabiera futbolista-webmaster, Dąbrowski.

– Mieliśmy też epizody w Pucharze Polski, gdzie w latach 80-tych graliśmy przeciwko drugoligowej Stali Rzeszów, którą wyeliminowaliśmy w rzutach karnych. Potem graliśmy z Piastem Gliwice, z którym z kolei w tych karnych przegraliśmy. Muszę pochwalić się, że ja swojego karnego wykorzystałem. W meczu tym zagrałem przeciwko Markowi Majce, który potem z powodzeniem grał w Górniku Zabrze – to ostatnie wspomnienia Kuźmicza i pożegnanie zarazem z TKFF-em Blachowianka K-Koźle.