Od lewej: Mariusz Krusiec (działacz i były zawodnik), Mirosław Myjak (trener), Sebastian Porosło (kapitan), Damian Kwiatkowski (sołtys) i Katarzyna Pudlarz (prezes). Fot. Krzysztof Wilk

Patrząc na historię klubu z Goświnowic, jego osiągnięcia, nazwiska piłkarzy i trenerów, którzy się przez niego przewinęli, to trochę nie pasuje on do klasy B. Wiedzą o tym w klubie i chcą w tym sezonie uzyskać upragniony awans. Od reaktywacji, do której doszło w 2016 roku, pracami zarządu kieruje kobieta, którą wspiera grupa byłych piłkarzy, którzy pamiętają czasy 4 ligi i grę zespołu juniorów w lidze międzywojewódzkiej. Obiekt w Goświnowicach mają taki, że nawet poziom wyżej będzie się dobrze prezentował, i kto wie, czy nie jedyny na tym poziomie, gdzie piłkarze wchodzą na murawę specjalnym tunelem pod trybuną.

Rządy pań to nie jest raczej polski standard. – Tak jakoś wyszło. Mieliśmy zebranie i mnie wybrano. I tak od reaktywacji jestem cały czas prezesem – opowiada skromnie Katarzyna Pudlarz, zarządzająca LKS-em. Pani Kasia nie jest rdzenną mieszkanką Goświnowic. Pochodzi z Paczkowa i jak mówi, przez to, że jej brat był sędzią piłkarskim, to z tą dyscypliną sportu była zawsze związana. Od początku pomaga jej grupa byłych piłkarz klubu. – Jak zaczynaliśmy, to nie było tu nic. Przez to, że osiem lat nic się tu nie działo, to boisko było w opłakanym stanie – opowiada o pierwszym okresie, gdy LKS zaczęto odbudowywać.

– Kiedy nie było klubu, to my dawni zawodnicy spotykaliśmy się w piątki, żeby sobie pograć. Chodziło nas tak od dwunastu do czternastu i nagle doszliśmy do wniosku, że skoro się spotykamy, to założymy sobie drużynę. No i udało się to zrobić. Było ciężko, bo nasza średnia wieku wynosiła 44 lata i był sezon, w którym zajęliśmy ostatnie miejsce – tak o odrodzeniu się piłki ligowej w Goświnowicach opowiada Mariusz Krusiec, były zawodnik, a obecnie działacz, który jest prawdziwą skarbnicą wiedzy o historii swojej drużyny.

Najlepsze lata goświnowickiej piłki to Elkon Goświnowice, który wstępował kilka sezonów w lidze okręgowej, a jeden raz nawet w 4 lidze. Jak wspominają w klubie, dzięki właścicielowi firmy Elkon, panu Koniorowi, klub otarł się o profesjonalizm. Zawodnicy mieli płacone za mecze i treningi, a boisko miało swojego gospodarza. Obecnie, jak wymienia prezes klubu, jego działalność finansowana jest przez firmy Bioagra i Dutra oraz sołectwo i gminę Nysa. Jednak to nie są wielkie pieniądze. Zawodnicy grają tu za darmo i mogą liczyć tylko na ewentualną pomeczową kiełbaskę.

Były większe sukcesy – zainteresowanie meczami LKS-u było większe, choć i teraz spotkania futbolowe stanowią dla mieszkańców praktycznie jedyną rozrywkę, ale warto dodać, że grupa ok. 20 fanów wspiera drużynę na wyjazdach. Niezapomniany mecz? Krusiec z wyborem nie miał problemów, opowiadając o okolicznościach spotkania w Głuchołazach, gdy Goświnowice wywalczyły pierwszy awans do okręgówki.

– Głuchołazy broniły się wtedy przed spadkiem i musiały wygrać, ale my też musieliśmy wygrać, żeby awansować i zwyciężyliśmy 1:0. Toczyliśmy równocześnie korespondencyjny pojedynek z Chróściną Nyską, która grała w tym samym czasie w Paczkowie, który był już był zdegradowany. Bez względu na nasz wynik, gdyby Chróścina wygrała, to ona świętowałaby awans, jednak przegrała 4:1 ze spadkowiczem i to my osiągnęliśmy cel. Pamiętam, że było wtedy wielkie święto. To był taki szczególny mecz, bo od niego zaczęły się nasze sukcesy. Zaczęliśmy sprowadzać dobrych zawodników z Prudnika, Głuchołaz, Nysy i Kędzierzyna. Zasilili nas wtedy Zbigniew Budzyński, Andrzej Drużbicki, Grzegorz Niziołek, Jarosław Klecza, Ireneusz Puzia oraz… Skubański.

Skarbnica wiedzy z Goświnowic wspomina i opowiada dalej. – Był taki sezon reform, że z ligi okręgowej aż siedem klubów miało awansować, a my broniliśmy się przed spadkiem i do 13 maja nie wygraliśmy żadnego meczu. Tego dnia przyjechał do nas wielki wtedy MEC Sławięcice. Wygraliśmy 1:0 i do końca rozgrywek odnieśliśmy same zwycięstwa. Zabrakło nam trzech punktów do awansu, ale wiedzieliśmy, że nie było nas wtedy finansowo na niego stać, ale niechcący mogliśmy go osiągnąć.

W Goświnowicach pamiętają też, że w półfinale wojewódzkiego Pucharu Polski zmierzyli się z Włókniarzem Kietrz, który w tym samym sezonie wchodził do drugiej ligi. Do przerwy było 0:0, co było olbrzymią sensacją, lecz ostatecznie Elkon przegrał 0:3. 2007 rok zapisał się fatalnie w historii klubu. Po zajęciu siódmego miejsca w lidze okręgowej, z powodu problemów finansowych klub przestał istnieć. Jego licencję przejął Atom Grądy, stąd do niedawna nosił nazwę Atom Grądy-Goświnowice i dlatego do dziś gra tam paru zawodników z Goświnowic. W LKS-ie liczą na to, że z czasem ściągną tych piłkarzy do siebie.

– My, starzy zawodnicy musieliśmy najpierw sami coś pokazać, żeby przyciągnąć naszych młodych chłopaków, których wielu gra w Grądach. Patrzymy nie tylko na to co będzie jutro, ale już planujemy przyszły rok. Taka jest polityka naszego klubu. Robimy wszystko, żeby oni widzieli, że tu też jest OK i warto wrócić. Na początku zdarzało się, że jechaliśmy na mecz w dziewięciu lub dziesięciu, ale nie chcieliśmy tego zostawić i walczyliśmy. Wiedzieliśmy, że to w końcu wypali, bo to jest klub z tradycjami. Nie ukrywam, że ci zawodnicy, którzy teraz przyszli do nas kierowali się tym, żeby odbudować to, co tu było kiedyś, bo tu była solidna piłka. Mamy nadzieję, że tu kiedyś będzie mocna A klasa – snuje perspektywy Krusiec.

Ciekawych graczy w LKS-ie także było kilku. Do Glentoranu Belfast przeszedł z Elkonu Łukasz Adamczyk, za którego nie wiadomo dlaczego, klub nie otrzymał żadnych pieniędzy. Zawodnik ten do dziś gra w 2 lidze w Irlandii Północnej. Inną byłą gwiazdą jest Marcin Worek, który w pierwszym sezonie po przejściu do Skalnika Gracze, pokonał Marcina Cabaja i wyeliminował z Pucharu Polski Cracovię Kraków. W tych samych rozgrywkach strzelał gole Podbeskidziu i GKS-owi Katowice. Asystentem trenera Śląska Wrocław jest obecnie Łukasz Czajka, który też grał w Goświnowicach. Niezwykłym talentem, który jednak nie zrobił wielkiej kariery seniorskiej był Maciej Olejnik, którego z Goświnowic powołano na testy kadry Polski juniorów.

Obecnie w klubie nie ma piłkarzy aż z takimi osiągnięciami. Jednak na wyróżnienie zasługuje to, że w jednym zespole gra ojciec z synem. Chodzi o Jana i Dawida Kubiczów. Z kolei w bramce stoi Michał Balicki, którego ojciec Marcin, też bronił barw Goświnowic. – Nasi juniorzy występowali w lidze międzywojewódzkiej, co na tamte czasy było olbrzymim sukcesem. Tutaj przyjeżdżały drużyny Ruchu Chorzów, Górnika Zabrze, Rakowa Częstochowa. Byliśmy jedyną wsią w tej lidze – sięga pamięcią Krusiec i kto wie, czy to nie jest największe osiągnięcie klubu. Dziś nie ma szans się do takiego wyniku zbliżyć. – Ostatnie były młodziki, ale wyrośl z tej kategorii. Jest młodzież, która trenuje, ale nie gra w żadnych rozgrywkach. Musimy rok przeczekać i w przyszłym sezonie będziemy chcieli wystartować. Na treningach kopie ok. trzydziestu chłopców, ale są oni w różnym wieku i ciężko nam zbudować zespół w jednej kategorii wiekowej – dodaje. Zajęcia prowadzi Jan Szura, który wcześniej zajmował się drużynę seniorów. Parę razy w roku grają w turniejach towarzyskich i to na razie tyle.

– Chcąc zrobić awans sięgnęliśmy po zawodników, którzy tu kiedyś grali. Tomasz Mierzwa to nasz wychowanek, który grał w Lewinie Brzeskim, Grodkowie i Grądach. Paweł Jarmoliński z kolei, to bardzo bramkostrzelny zawodnik, także z Grądów. Bartłomieja Zabłockiego też wzięliśmy stamtąd, co było bardzo ciekawym transferem. Chcemy się wyrwać z klasy B gdyż w A-klasie jest na pewno wyższy poziom sportowy, inna kultura gry i przede wszystkim trzech sędziów. Chcielibyśmy utrzymać wszystkich tych zawodników, którzy są teraz w kadrze. Oficjalnie nie narzucamy im awansu i nie chcemy narzucać im presji. U nas ma być lekko, łatwo i przyjemnie – spina klamrą wyższych celów opowieść o swoim klubu Mariusz Krusiec.