Orzeł Źlinice bohaterem 1/4 wojewódzkiego Pucharu Polski. Fot. Mirosław Szozda.

Cztery pucharowe spotkania, które w ostatnią sobotę przetarły szlak pierwszym tej wiosny piłkarskim jaskółkom, dostarczyły więcej niż sporo emocji. W każdym z meczów dochodziło do zwrotów akcji, czasami także całkowicie niebywałych. Za „Gwiazday rocka” wojewódzkiego ćwierćfinału robić od kilkudziesięciu godzin może drużyna Orła Źlinice, która odprawiła z kwitkiem niedawnego jeszcze uczestnika 3 ligi. „Orły” już na starcie miały pod górkę, ponieważ zawody przeniesiono na neutralny (także dla Agroplonu) teren w Prószkowie, ale to Źlinice pełniły rolę gospodarzy. Skąd wziął się ten power, który wydobywał się od 13.00 ze źlinickich gitar?

– Obowiązkiem każdego zawodnika, który wychodzi na boisko, jest walka i determinacja, i bardzo się cieszę, że nam jej nie zabrakło. Swoją drużynę muszę pochwalić za bardzo wzorowe podejście do realizacji założeń taktycznych i bardzo dobrze wyprowadzone kontry. To te czynniki, wsparte dużą dozą szczęścia, o którym zawsze wspominam, że jest niezbędne, złożyły się na nasz sukces – odkrył czar instrumentów swojej kapeli trener Andrzej Polak.

Mega szczęśliwy z tego koncertu, jaki dał jego zespół był prezes Orła, Henryk Olsok, który gratulacje za awans odbierał także na naszej facebook-owej stronie. Zresztą, post ze zdjęciami z tego meczu rozchodził się jak dźwięk instrumentów bandu „The Orzeł” i w niedzielny wieczór swym zasięgiem dotarł do prawie 11 tys. odbiorców! Sternik klubu z „Okręgówki” chwalił przede wszystkim dwóch Tomków –  Schichtę i Sucheckiego. Pierwszy gościom wbił gola, a drugi jak spec od realizacji dźwięków, rządził na prószkowskiej scenie. I co ma do rzeczy fakt,  że jeszcze przed południem „Suchy” zagrał sparing z Małąpanwią Ozimek, skoro sił tego dnia miał tyle, że posłużyłby jeszcze w jakimś spotkaniu w Bundeslidze.

Nieprawdopodobny przebieg miało pucharowe wydarzenie w Nysie. Słowo „wydarzenie” użyte zostało nieprzypadkowo, ponieważ na tamtejszym Stadionie Miejskim, w ten całkiem odstraszający ziąb, miejsce zajęło około 400 widzów! LZS do lidera BS 4 ligi przyjechał ten sam, ale nie taki sam. Zimą klub Dariusz Gajewskiego rozbił transferowy bank i wydawało się, że inwestycja w „zagraniczniaków” zaczyna przynosić zyski. Po dwóch golach Słowaka Jaki Kuhara, Starowice pewnie zmierzały do półfinału i niczym świstak zawijały sreberka. Tymczasem…

– W przerwie zmieniliśmy ustawienie na bardziej ofensywne, z trzema tylko obrońcami, wykorzystując bardziej boki, ponieważ środek był bardzo zagęszczony. Cały czas wierzyłem, że jesteśmy w stanie to odwrócić, że jak tylko uda nam się złapać kontakt, to mecz się dla nas otworzy na nowo. Apelowałem do zawodników przede wszystkim o cierpliwość i granie swojego, czyli długie utrzymywanie się przy piłce, tak aby spychać przeciwnika pod jego pole karne. I to się udało, ponieważ trzy bramki zdobyliśmy właśnie z bocznych stref – wyjaśnił metamorfozę nysan trener Arkadiusz Bator.

Powrót z piekła do nieba zajął „Polonistom” raptem – nomen omen – 13 minut, gdyż właśnie w takim czasie zatrzęsły się i runęły posady trzecioligowca. Co ciekawe, zwycięstwo miejscowym przypieczętował także nowy nabytek, Mateusz Pałach, który kontrakt z kubem podpisał 48 godzin wcześniej. Jakby tego było mało, bramkę wyrównującą zdobył w 11 minucie przebywania na placu gry zmiennik, Nigeryjczyk Marcelo Oladoja. No i jak tu nie mówić o trenerskim nosie szkoleniowca nysan?

Za przedwczesny finał, choć oczywiście takim nie był, gdyż o obsadzie tej pary także zadecydował ślepy los, typowane były zawody przy Rozwadzkiej. Kluczbork do Zdzieszowic pojechał „szpitalnym” zestawieniem, ponieważ w MKS-ie zimą zapanował wirus (żadna Korona!) pecha i kilku kluczowych graczy doznało urazów podczas gier kontrolnych. To jednak goście nadawali ton grze i zasłużenie prowadzili. Ich problem polega jednak na tym, że generalnie mogą wygrać z każdym, z Leeds United, Udinese czy Spartakiem Moskwa, ale nie z Ruchem. Ba! Na domiar złego końcowe 30 minut musieli grać w przewadze (dwie żółte kartki dla Arkadiusza Kozłowskiego), a to… także im nie leży i grają gorzej niż w pełnych zestawieniach. Popularne „Zdzichy” zatem jak w Biblii nowej świeckiej tradycji pojedynków obu klubów, najpierw wyrównały, a zaraz po przewie wyszły na prowadzenie i chwyconej w zęby kości nie dały już sobie wyjąć.

Trener gospodarzy Łukasz Ganowicz to człowiek, który bardzo twardo stąpa po ziemi. – MKS był bardziej na luzie, a my jacyś tacy spięci. Dostaliśmy wczoraj trochę po nosie i przeżyliśmy mały rollercoaster, ale nie będzie rozprężenia – powiedział nam w niedzielę. Przypomnijmy, że święta wojna Ruch – MKS trwa i obie ekipy spotkają się już w najbliższą sobotę, w opolskich derbach grupy III 3 ligi.

– Kontrowersji kilka było, ale na całe szczęście nie wpłynęły one bezpośrednio na wynik, głównie dzięki naszemu bramkarzowi, Michałowi Bodysowi – dodał popularny „Gana”. 20-latek obronił jedenastkę i kilka razy skutecznie fruwał w polu karnym. Sporna sytuacja dotyczyła właśnie podyktowanego dla przyjezdnych rzutu karnego, który zdaniem wielu znawców futbolu na trybunach, był przysłowiowym królikiem wyciągniętym z kapelusza oraz trzeciego gola dla „Hutników”, przy którym piłka wcześniej rzekomo wyszła za boczną linię. 

Retrospekcję pucharowej 1/4 wypada zakończyć w Kędzierzynie Koźlu. Mimo rozwiania przez Stal marzeń o półfinale w odniesieniu do drużyny Chemika, to i tam zapachniało sensacją. Już w 4 minucie z „wapna” rezultat otworzył Patryk Paczula, ale był to tylko łabędzi śpiew czwartoligowca. – Stal pokazała jaka jest różnica między IV a III ligą… Powalczyliśmy i było to świetne „przetarcie” przed ligą. Póki graliśmy w 11 nie było źle, ale grając w 10-tkę z przeciwnikiem z wyższej klasy rozgrywkowej, to musiało się tak skończyć. Już za tydzień pierwszy mecz ligowy, który pokaże, na co możemy liczyć w naszym „opolskim piekiełku” – tak studzili emocje administratorzy, bardzo zresztą fajnie prowadzonej, strony „Chemików” na Facebook-u. A Stal? Brzeżanie mają swój cel, jakim jest obrona tytułu sprzed roku i furtkę do jego realizacji mają szeroko otwartą. No chyba, że Orzeł znów wzleci wysoko i specjalista od pucharowych gierek Polak, znów komuś pozwoli „pokopać” przed schabowym.

(zebrał Jacek Nałęcz)