Fot. Mirosław Szozda

Nowy trener i nowe nadzieje. Takie credo przyświecało Polonii Nysa, kiedy w czerwcu br. funkcję szkoleniowca pierwszej drużyny objął Arkadiusz Bator. Od początku swojej pracy trenerskiej związany był ze Śląskiem Wrocław, gdzie zaczynał od pracy z najmłodszymi drużynami młodzieżowymi, prowadząc następnie juniorów starszych w Centralnej Lidze Juniorów oraz drużyny rezerw Śląska w 3 lidze. W swoim CV ma również epizod drugiego trenera pierwszej drużyny 2-krotnego mistrza Polski oraz koordynowanie Akademii Śląska Wrocław.

Pan Arkadiusz jest koordynatorem AMO i MAMO z ramienia PZPN. W trakcie swojej kariery szkoleniowej trzykrotnie uczestniczył w stażach w klubach zagranicznych, którymi były: Le Havre (Francja), Benfica Lizbona (Portugalia) oraz Dinamo Zagrzeb (Chorwacja). Zdał także egzamin wstępny na kurs UEFA PRO, czyli najwyższe uprawnienia trenerskie, które pozwalają na prowadzenie każdego zespołu w każdej lidze, z Ekstraklasą włącznie.

Po jego wodzą Polonia w imponującym stylu i bez straty punktu, wygrała rundę jesienną w Bank Spółdzielczy w Leśnicy 4 lidze opolskiej i jest na prostej drodze do awansu.

Przygotowując się do rozmowy dokładnie przeczytałem pana trenerskie CV. Brak mi jeszcze tylko pana stan cywilnego.
– Mam 37-lat i od 2006 roku jestem żonaty z Sylwią. Mam dwie córki, 13-letnią Oliwię i 4-letnią Lenę.

Pytam, ponieważ nie jest pan trenerem z Opolszczyzny i ciekawi mnie, jak logistycznie godzi pan rodzinę z pracą w Nysie?
– Na stałe mieszkamy w Siechnicach pod Wrocławiem, od strony Oławy. Do Nysy dojeżdżam. Dojazd jest ułatwiony, ponieważ nie musimy przebijać się przez cały Wrocław i to jest duży plus. Trasa 75-kilometrów nie jest taką odległością, żeby się pakować i zmieniać swoje miejsce zamieszkania.

Jak to się w ogóle stało, że trafił pan do Polonii?
– Pierwszy sygnał wysłał w moim kierunku klub. Prezes chciał się spotkać i najpierw była to dość luźna rozmowa, o planach i o przyszłości. Przekazałem też swoje stanowisko, że na ten moment jestem otwarty do współpracy. Akurat byłem bez pracy i już po chyba czterech dniach od tej rozmowy dostałem kolejny telefon, że są zdecydowani. To był ostatni tydzień rozgrywek poprzedniego sezonu i odpowiedziałem, że muszę to przemyśleć. Pojawiłem się więc na treningu i na meczu, żeby zobaczyć zespół i konkretną decyzję podjąć. Dostrzegłem spory potencjał w drużynie, zdecydowałem się i zaczęliśmy działać.

Niejako na „spalonej ziemi”. Po rezygnacji z pracy Andrzeja Polaka w końcówce poprzedniego sezonu, drużynę awaryjnie prowadzili Marcin Krótkiewicz i Marek Byrski. Wiedział pan o tym?
– Mówiąc szczerze, to o opolskiej piłce na wstępie niewiele wiedziałem. Dopiero po tej rozmowie zacząłem się trochę interesować. Już w rozmowie z prezesem wyszło, że zespół jest z tymczasowym trenerem. Zresztą, działacze uświadomili mi, że byli już wcześniej po rozmowach z trenerami, więc czy to ze mną, czy z kim innym, decyzja zmiany u nich zapadła, a ja starałem się po prostu w to nie ingerować. Marek jest obecnie dyrektorem sportowym klubu i zarządza akademią oraz pierwszym zespołem od strony finansowej, natomiast Marcin pracuje ze mną jako drugi trener.

Jaki cel postawił panu zarząd klubu?
– Odnośnie celu dogadaliśmy się bardzo szybko i nie było z tym żadnych problemów. Nie ukrywam, że ja też postawiłem swój. Pierwszy cel podjęty z mojej strony mówił o tym, że gramy o awans, gdyż tylko to mnie interesowało. No i się zgraliśmy, ponieważ okazało się, że klub też tego awansu chce. Znaleźliśmy się więc na jednej linii i na jednym froncie. Przed rozpoczęciem rozgrywek otwarcie deklarowałem o co gramy, i że tego będziemy się trzymać.

Pracę w Śląsku zakończył pan wiosną 2017 roku. Co pan robił do tej pory, to znaczy do czasu objęcia Polonii?
– Przez rok odpoczywałem od piłki. Byłem po prostu zmęczony od nazwijmy to – strony trenerskiej. Ktoś może się zdziwić, że zrobiłem to już w tak młodym wieku, ale po 10 latach trenerki byłem totalnie wypalony. Potrzebowałem chwilę od tej ławki trenerskiej odpocząć i tak zrobiłem. W tym czasie pojawiła się propozycja z PZPN-u trenera koordynującego projekty AMO i mobilnej AMO. Po prawie rocznej przerwie powróciłem do Śląska, ale już w trochę innej roli. Najpierw zajmowałem się skautingiem dla potrzeb Akademii, a po dwóch miesiącach, przez pół roku koordynowałem tę Akademię po Tadeuszu Pawłowskim, który powrócił do Ekstraklasy.

Spełnienie marzeń to jednak nie było?
– Można tak powiedzieć. Po pewnym czasie uznałem, że to nie jest odpowiednie zajęcie dla mnie. W cudzysłowie była to praca głownie biurkowa, przy komputerze i z papierami. Minęło półtora roku i znów zaczęło brakować mi tej ławki, którą wcześniej porzuciłem. Czas tej banicji od piłki spowodował, że na nowo zacząłem za tym tęsknić. Teraz, już na podstawie tego właśnie doświadczenia wiem, że po takim dłuższym okresie pracy, taka przerwa bardzo dobrze robi. Roczna, czy jakakolwiek, żeby zresetować głowę i powrócić na świeżo do nowych wyzwań. Do pracy wróciłem z cholerną pasją i z taką jakby na nowo narodzoną motywacją, żeby zrobić coś fajnego na boisku. Czułem po sobie, że zaczynam po prostu na nowo żyć. I wtedy pojawiła się Nysa.

A ten epizod z Ekstraklasy, jak on wyglądał i czy coś panu dał?
– Wówczas drużynę Śląska objął trener Grzegorz Kowalski. Zadzwonił do mnie i zaproponował mi posadę drugiego trenera w swoim sztabie. Pojechaliśmy wówczas do Gdańska i przegraliśmy 0:1. W grę weszły inne układy pozaboiskowe i nie chciałbym teraz o tym szczegółowo mówić, ale w efekcie, po właściwie 10 dniach trener Kowalski został zwolniony. W moim przypadku trwało to zaledwie tydzień plus mecz na Lechii, ale udało się, choćby przez pryzmat szatni, obejrzeć tą wielką piłkę od środka. Każdy epizod coś nowego zawsze wnosi. Zobaczyłem jak można profesjonalnie pracować i nawet teraz nie wiem, czy człowiek, choćby podświadomie, nawet na obecnym poziomie na którym pracuje, nie przemyca niektórych z tych profesjonalnych zachowań.

Mając na półce dyplom i licencją UEFA PRO. To chyba trochę nad wyrost jak na poziom 4 ligi, prawda?
– Od razu sprostuję. Na sam kurs nie dostałem się, choć przeszedłem egzamin wstępny. To właśnie akurat w tym czasie nie byłem aktywnym trenerem. Trwała ta moja przerwa, bo przecież wziąłem z piłką rozbrat, a to był konieczny wymóg, żeby rozpocząć kurs. Teraz powinno być już łatwiej, ponieważ aktywnym trenerem znów jestem. To, czy takie papiery są właściwe na tę ligę, nie ma chyba większego znaczenia. Liczy się przede wszystkim doświadczenie. Jeśli chcesz zrobić coś z zespołem, nawet na czwartoligowym poziomie, czyli fajny wynik, który może dać później promocję do ligi wyższej, to najpierw trzeba na to zasłużyć i to pokazać, a późnej drzwi się otwierają.

Największy klub na Opolszczyźnie jest w trakcie poszukiwania trenera. Co by pan zrobił, gdyby dziś zadzwonił do pana prezes Odry Opole?
– Do 30 października były zapisy na kolejną edycję UEFA PRO, więc warunkową licencję bym pewnie dostał (śmiech). Za chwilę będą wyniki, więc w kwestii formalnej nie byłoby przeszkód. Szczerze, to zaskoczył mnie pan tym pytaniem.

Fakt, sam siebie nawet zaskoczyłem, ale Odra to oczko uwagi w naszym regonie, więc jakiś jej element chciałem tutaj przemycić. Czyli nie dzwonili?
– Okej (śmiech), ale nikt się nie odezwał. Hipotetycznie, gdyby doszło do takiej sytuacji i nie chodzi wyłącznie o Odrę, to na pewno musielibyśmy usiąść i to przedyskutować. Teraz jestem w Polonii, ale każdy trener, który dostałby propozycję z wyższej ligi nie przeszedłby wobec tego obojętnie. Na pewno byłoby jakieś zainteresowanie i chęć rozmowy. Dopóki nie ma konkretnej oferty, to nie zawracam sobie tym głowy i nie ma takiego tematu. Zaczynamy z Polonią przygotowania do kolejnej rundy i to jest w tej chwili najważniejsze.

Ale dopytam. Czy w aktualnej umowie jest klauzula na taką okoliczność?
– Tak, jak najbardziej. Takie coś może się wydarzyć i myślę, że każdy trener pilnuje takich zapisów.

Wróćmy więc do Polonii. Jak przygotowywał pan drużynę do rozgrywek?
– Pierwsze symptomy tego, gdzie są defekty i jakich wzmocnień potrzebuje drużyna i na kim oprzeć jej grę, miałem już wówczas, kiedy zacząłem ją obserwować. Decyzja, że ją biorę właśnie z tym się wiązała. Już przed rozpoczęciem okresu przygotowawczego prowadziliśmy rozmowy z zawodnikami. Chodziło przede wszystkim o formację obronną, tu było najwięcej problemów, ale udało się. Właściwie wymieniliśmy cały ten blok. Nawet Tomek Kowalczyk, który wprawdzie grał w tej rundzie, lecz był to środkowy obrońca we wcześniejszym ustawieniu, teraz natomiast występował na boku obrony. Praktycznie wprowadziliśmy cztery roszady w defensywie i na pewno to poskutkowało.

Sam pan poszukiwał piłkarzy, czy tak sami z siebie zaczęli się garnąć?
– Odbywało się to dwutorowo. Na pewno miałem w tym swój udział, ale dostawialiśmy też sygnały z zewnątrz. Nie ukrywam, że zrobiło się trochę o nas głośno, że Polonia się zbroi i chce grać o awans, że są zmiany, że klub zaczyna wychodzić na prostą i będzie funkcjonować na normalnych – logicznych zasadach. Także to, że unikamy takich wariacji, gdy ktoś wyciąga pieniądze spod stołu i płaci na przykład za rok lub dwa lata. Wszystko to było przemyślane i przygotowane. Poza tym gotowe jest miasto i czeka infrastruktura, baza treningowa oraz zaplecze, no i w końcu są przychylni ludzie ze spokojną głową. Poczułem, że to może się udać.

W kadrze Polonii znajdują się obcokrajowcy. Czy to aby dobry pomysł na tworzenie perspektywicznego zespołu? Niemalże w każdym takim przypadku słychać jakiś głos: „że co to, swoich nie macie?”.
– Uważam, że jeśli są to piłkarze o wyższym potencjale sportowym, to jak najbardziej. Zacząłem budować zespół, a to jest proces. Tego nie zrobi się w tydzień. Przygotować go do rozgrywek to raz, a dwa, że my cały czas jesteśmy w jego rozbudowie. Nie ukrywam, ale mam taką dewizę, że co rundę staram się zmieniać jednego – dwóch zawodników, którzy wzmocnią rywalizację, natomiast rozstaję się z tymi, którzy po prostu nie dają rady. Wiem, że takie ruchy dają mi rozwój zespołu i może on jako całość wskoczyć na wyższy poziom funkcjonowania. Wiem, że jak nie wprowadzę do niego nowej krwi, to czeka mnie stagnacja.

Jak wygląda pana współpraca z Akademią Polonii?
– Jestem odpowiedzialny wyłącznie za pierwszy zespół. Moja rola ogranicza się do wsparcia jej działań, aby nadać jej odpowiedni kierunek. Odbyły się dwa spotkanie z trenerami w sprawie wspólnego stylu i sposobu grania dla drużyn 11-osobowych – trampkarzy oraz juniorów starszych i młodszych. Trenerzy są chętni do współpracy, otwarci i przychodzą na odprawy pierwszej drużyny. Chcą się uczyć, rozwijać i wprowadzać do swoich drużyn pewne elementy i myślę, że jest to dobry kierunek.

W niektórych klubach jest to wręcz nie do pomyślenia!
– Ja od razu przekazałem wszystkim trenerom Akademii, że po wcześniejszym ze mną ustaleniu, jak najbardziej w ramach dokształcania i nauki, mają wstęp na salę odpraw i analiz.

Czy Opolszczyzna oferuje panu jakiś potencjał piłkarski, jeśli chodzi o nowe nabytki?
– Cały czas ją poznaję. Na pewno nie jest tak, że opolskie to kolebka polskiej piłki, ale zaczyna wyglądać to coraz lepiej. Patrząc z perspektywy Polonii Nysa, właśnie pod kątem Akademii, widzę jak to zaczyna funkcjonować. To zaczyna naprawdę być „inne szkolenie”, gdzie zwraca się uwagę na szczegóły i detale. Myślę, że w przyszłości będzie stamtąd świeży dopływ chłopaków. Braki wśród juniorów starszych i młodszych są widoczne, natomiast 10-12-13-latkowie ten trening odbywają już na wyższym poziomie. Na to potrzeba jednak czasu, ale wierzę, że ci chłopcy, nie tylko tutaj, ale w całej Polsce, będą z czasem stanowić o sile piłki seniorskiej. Największe kluby na bieżąco penetrują ten rynek. Mam sygnały, że choćby Śląsk, czy Zagłębie Lubin, przyjeżdżają, oglądają, wyławiają i zapraszają na testy właśnie chłopców z Opolszczyzny, wiec nabiera to rumieńców. Nie ukrywam, że ja w swoich poszukiwaniach wzmocnień skoncentruję się na Dolnym Śląsku. Ten region jest mi dobrze znany i jest tam większy wachlarz zawodników. Choćby 19-letni Daniel Golus, młodzieżowiec rundy, którego sprowadziłem ze Śląska wykazuje duży progres w rozwoju. Tam zawodnicy profesjonalne szkolenie rozpoczęli wcześniej, już od najmłodszych lat i prezentują wyższy poziom umiejętności niż zawodnicy klubów czwartoligowych na Opolszczyźnie.

Doprawdy nie ma tutaj choćby jednej perełki, która spełniłaby pana oczekiwania?
– Zrobiłem taką analizę. Może jeden, dwóch zawodników z całej opolskiej 4 ligi mogłoby być dla nas wzmocnieniem.

Kontynuując zatem ten wątek. Czy to Polonia jest tak dobra, czy BS 4 liga taka słaba? Chodzi oczywiście o przysłowiowe wciągniecie nosem rundy jesiennej.
– Odwracając to pytanie i wracając do wcześniejszych lat, to zespoły, które awansowały właściwie nie potrafiły zdominować 4 ligi i o ten awans biły się do samego końca. Uważam, że jesteśmy na tyle w tej chwili mocni, a będziemy jeszcze mocniejsi, że to my – jako Polonia – zrobiliśmy krok milowy naprzód. Zdajemy sobie sprawę, że tę ligę musimy wygrać nie na zasadzie przypadku, ale zdominować ją, żeby później odegrać rolę w 3 lidze. W ten kierunek uderzyliśmy i idziemy dalej. To może tylko tak wyglądać, że „przejechaliśmy” się po każdym. Wkładaliśmy bardzo dużo koncentracji, wysiłku i umiejętności w początkową fazę każdego meczu, żeby tego przeciwnika rozbić.

Co trzeba zrobić, żeby wygrać 15 meczów z rzędu?
– Może trochę pana zaskoczę, ale dopiero po 15 meczu powiedziałem, że zrobiliśmy naprawdę coś wielkiego. Już po 9 czy 10 spotkaniu dochodziły mnie głosy, że możecie wygrać wszystko i przejść do historii. Uciekałem od tego. W praktyce wyglądało to tak, że już od poniedziałku, każdy kolejny mecz stawał się tym najważniejszym w sezonie. Zaczynaliśmy od analizy przeciwnika i pracowaliśmy nad swoimi atutami, które zamierzaliśmy zastosować. Obciążenia pod mikro-cykl treningowy dobieraliśmy tak, żeby trafić z optymalną formą w sobotę. Przede wszystkim jednak musieliśmy tłumić entuzjazm i samozachwyt tego, że mamy już 8, 10, 11 zwycięstw i za chwilę odlecimy. Oczywiście na początku każdego tygodnia była odprawa mentalna, aby trafić do głów zawodników, że każdy mecz trzeba wybiegać, wywalczyć i wydrzeć, po to, żeby zdobyć trzy punkty. Uważam, że zespół przekonał się do tego i wykonał kawał świetnej pracy, zrozumiał też zasady i etos tej pracy. Zrozumieliśmy się nawzajem i to przyniosło efekty, odpaliło.

Trener trzecioligowego Ruchu Zdzieszowice, Łukasz Ganowicz, powiedział mi ostatnio, że kiedy został liderem, to stał się zakładnikiem swojego wyniku. Wy praktycznie w niewoli byliście już od pierwszej kolejki. No i te 15 meczów na 15, zwycięskich. Nie pomyliliście się ani razu!
– To jest właśnie nakręcenie się tej spirali i ja bardzo chciałem tego uniknąć. Nie chcę tu mówić o sobie, ale jest to pewna umiejętność zarządzania sukcesem, czy serią zwycięstw. Należy dalej robić to samo i uderzać w głowy chłopaków, że to jest cały czas mało, stać ich na jeszcze więcej, a każdy kolejny mecz to bitwa o trzy punkty. Nic samo nie przyjdzie nawet na tym etapie ciągłego wygrywania.

Polonia to cały czas klub amatorski, czy półzawodowy? A może piłkarze utrzymują się już z samego kopania futbolówki?
– Musimy to sobie powiedzieć otwarcie. To jest piąty poziom piłkarski w Polsce i trudno zakładać, że ci chłopcy będą z tego żyć. Mimo wszystko chłopaki potrafią to jakoś połączyć. My się spotykamy pięć razy w tygodniu, licząc z meczem. To też nie jest często praktykowane na poziomie czwartoligowym, nawet w skali kraju. Chłopcy zdają sobie z tego sprawę, że tylko tak mogą się rozwijać i grać na wyższym poziomie, żeby w przyszłości mieć lepiej, a mówiąc najprościej – żyć z piłki. Aktualnie prawie połowa zespołu pracuje, pozostali się uczą lub studiują, ale dbają o swoją frekwencję na treningach. Właściwie tylko dwóch obcokrajowców Marcelo Oladoja i Ble Dro Narcisse grają tylko w piłkę, ale mają wsparcie klubu i mogą się w pełni temu poświęcić.

Z takim podejściem Polonia stała się niejako „samograjem”. Ma pan w ogóle jakieś bolączki i problemy?
– Z zewnątrz tak to wygląda, ale jest jedyna rzecz, której trochę się obawiam. Wraz ze zdobyciem kompletu punktów pojawiło się ryzyko, że my już ten awans mamy w kieszeni i nic nam nie grozi, a tak naprawdę czeka nas jeszcze runda rewanżowa, gdzie pięć meczów granych będzie na wyjazdach, z górą tabeli i ten awans musimy wywalczyć. Mamy teraz dwa zadania. Musimy wygrać następną rundę, ale przede wszystkim przygotować się do tego, co będzie czekało nas od lipca. Musimy być na to gotowi już teraz, gdyż w czerwcu może być za późno. Kolejnym wyzwaniem jest pozyskanie młodzieżowców, którzy sprostają wymaganiom 3 ligi. To też siedzi głęboko w głowie. Mimo wszystko szukamy w tym wszystkim pozytywów, bo tak jest zdecydowanie łatwiej pracować.

Spogląda już pan na tabelę grupy III 3 ligi? Opolskie kluby, które się tam dostają są dosyć regularnie z niej „leczone”. Nawet spadkowicz, MKS Kluczbork, miał w ubiegłym sezonie ogromne kłopoty i praktycznie się zdegradował.
– Nawet dosyć regularnie. Prowadziłem rezerwy Śląska, ta drużyna jest mi bliska i śledzę jej poczynania. W najbliższą sobotę wybieram się do Starowic, oczywiście na mecz Śląska. Bazując na doświadczeniu poprzedników już teraz pracujemy nad tym, aby temu zapobiec. Uważam, że po awansie dochodzi do tak zwanego zderzenia ze ścianą. Poziom pomiędzy trzecią, a jakąkolwiek czwartą liga w Polsce, to jest różnica nie jednej, a dwóch klas rozgrywkowych. Jeśli chętni na 3 ligę nie rozpoczną świadomej pracy, pod kątem nie tylko wygrania ligi – uda się, albo nie – ale także pod kątem kadrowym i organizacyjnym, to polegną.

Tak jak choćby LZS Starowice?
– No tak. Nagły awans z drugiego miejsca musiał się tak skończyć.

Puśćmy na chwilę wodze wyobraźni. Lipiec 2020 i przyjeżdża do was, no nich będzie… Polonia Bytom. Jak wyglądać będzie skład pana drużyny?
– Ja nie wiem jak ten skład wyglądał będzie na inaugurację wiosny z Małąpanwią Ozimek, a pan mnie pyta o takie rzeczy (śmiech), ale odpowiem. Już mówiłem, że będziemy się umiejętnie wzmacniać i na pewno będzie to najmocniejszy skład, na jaki nas będzie wtedy stać.

Bardzo szybko schodzimy zatem na ziemię. Jak pan ocenia całą organizację rozgrywek BS 4 ligi opolskiej, może tak w skali 1-5, z jakimś uzasadnieniem? W końcu reprezentuję OZPN i swojego też muszę pilnować.
– Śmiało wystawiam ocenę pomiędzy 4 a 5, na takie mocne cztery i pół. Jestem pod dużym wrażeniem, jak organizacyjnie to wygląda, szczególnie pod kątem reklamy, marketingu i nagłośnienia tych rozgrywek. Szczerze mówiąc, to nie spodziewałem się tego przyjeżdżając tutaj. Myślałem, że to będą mecze, po meczu tabela, i to wszystko. Jest też wokół tego cała otoczka, a takie programy jak Świat Futbolu dodatkowo nakręcają tę ligę. Opolszczyzna naprawdę żyje tymi rozgrywkami. Bardzo mocno interesuje się tematem Nowa Trybuna Opolska i pod kątem medialnym jako całość, jestem naprawdę bardzo pozytywnie tym zaskoczony. Jeśli zaś chodzi o same bazy i boiska, to może za wyjątkiem dwóch, czy trzech przypadków, można być zadowolonym z fajnych stadionów i płyt. Chcę też zaznaczyć, że nie jestem jakimś wielkim użytkownikiem i biegłym internetu, ze względu na brak czasu, ale czuć, że jest to produkt firmowy opolskiej piłki.

Generalnie obecność mediów przeszkadza wam w pracy? Macie tak zwane „parcie na szkło”, czy unikacie dziennikarzy?
– Jestem bardzo otwarty na takie działania i szanuję osoby, które chcą porozmawiać i się czegoś dowiedzieć. Powiedziałem jasno moim zawodnikom w szatni, że waszym obowiązkiem jest bycie otwartymi dla każdego. Jest to także jeden ze sposobów pokazania tego, że nie jesteśmy zamknięci i wszyscy muszą się odsunąć, bo mu przecież gramy o awans. Wręcz przeciwnie. Mamy wyjść do ludzi, przedstawicieli mediów i zachęcić ich do przyjścia na stadion. Obycie z mediami i światem zewnętrznym, to też jest jest ważny element funkcjonowania całego klubu.

OZPN rozesłał do opolskich trenerów ankietę, z prośbą o wybranie najlepszego zawodnika, bramkarza i młodzieżowca w BS 4 lidze. Pochylił się pan już nad tym tematem i dokonał wyboru?
– Zamierzamy to zrobić kolektywnie, z całym sztabem szkoleniowym. Taka informacja do nas dotarła i traktujemy ją bardzo poważnie, a chcemy zrobić to rzetelnie i uczciwie. Każdy z naszych trenerów się w tej sprawie wypowie, ale ja mam też swoje prywatne typy. Na pewno zawodnikiem numer jeden jest dla mnie wspomniany Narcisse. Może jestem mało skromy, bo to mój piłkarz. To jest tytan pracy i profesjonalista w każdym calu, do tego bardzo utalentowany. Młodzieżowców nie znam za wielu i nie rzucili mi się w drużynach przeciwnych mocno w oczy, gdyż nie było takiego obowiązku, żeby nimi grać. Dlatego typować będę Golusa, który zrobił ogromny postęp i był wyróżniającym się zawodnikiem całego naszego zespołu. Jeśli zaś chodzi o bramkarzy, to bardzo trudno będzie mi wskazać tego najlepszego. Ich poziom jest wyrównany, a my byliśmy w takiej sytuacji, że często ich sprawdzaliśmy, ponieważ to my z reguły atakowaliśmy i trzech, czy czterech na pewno zasługuje na uwagę.

Na koniec spytam pana o ocenę pracy innego trenera. Tym trenerem jest Jerzy Brzęczek. Oczywiście w kontekście naszego występu na EURO 2020.
– W Polsce jest 40 milionów trenerów i każdy się na tym zna. Podejdę do tego trochę inaczej i nie chcę mówić o szansach. Wierzę natomiast, że jesteśmy w stanie zrobić naprawdę dobry wynik na tych mistrzostwach. Tą kadrę na taki wynik stać, ponieważ mamy dobrych piłkarzy jeśli chodzi o indywidualne umiejętności i funkcjonowanie w klubach. Takich możliwości jeszcze nie było, że mamy dobrych piłkarzy grających w Europie i o nich się mówi. Teraz rola trenera, cholernie ważna, żeby z tych ludzi zrobić kolektyw. Trener Brzęczek ma teraz na to pół roku, ale zdaję sobie sprawę, że praca selekcjonera jest bardzo trudna. Sam pracowałem przy reprezentacjach wojewódzkich i tutaj działa się czasami na przestrzeni tygodnia lub dwóch. Zawodnicy przyjeżdżają w różnych konfiguracjach, jeżeli chodzi o formę, dyspozycję, czy zmęczenie. Raz, że duża wiedza i mądrość, a dwa to potrzebny jest tak zwany nos trenerski, żeby zebrać zespół i pozytywnie go nakręcić. Faworytem EURO 2020 nie będziemy, ale „czarnym koniem”, czemu nie? Kibicuję każdemu trenerowi namaszczonemu przez PZPN, gdyż jeśli reprezentacja narodowa gra dobrze, to wszystko się samo dobrze nakręca, działa jak „machineria” i rośnie koniunktura na piłkę wśród dzieci i młodzieży. Jerzy Brzęczek jest fajnym facetem, jeśli chodzi o umiejętność przyjmowania krytyki. Ma swoją wizję i swój sposób na reprezentację, jest nierzadko krytykowany, ale wierzę, że obroni się na tych mistrzostwach i odegramy na nich rolę.

Ktoś kiedyś powiedział, że w piłce seniorskiej liczy się tylko wynik. Drużna Brzęczka może nie gra za pięknie, ale tak naprawdę spacerkiem wywalczyła awans, czy się to komuś podoba, czy nie.
– To też jest wielka sztuka, bo te wyniki go bronią. Ktoś powie graliście brzydko, ale zdobyliście mistrzostwo świata. Ja natomiast jestem tego typu trenerem, że też chciałbym, żeby za wynikiem szedł styl gry i tak też staram się prowadzić swój zespół. Wynik to jedno, ale jeśli za tym pójdzie atrakcyjny styl, to przyciągniemy tym na mecz wszystkich dookoła i wtedy można być w pełni szczęśliwym.

Czego w nowy roku życzyć panu, drużynie i klubowi Polonia Nysa?
– Spokoju w pracy i cierpliwości.
Życzymy! Do zobaczenia na boiskach B 4 ligi opolskiej!  (rozmawiał Jacek Nałęcz)