UKS Karnków, to jedyny klub spoza województwa opolskiego, który uczestniczy w rozgrywkach organizowanych przez OZPN. – O tym, że przenieśliśmy się tutaj zadecydowały głównie względy ekonomiczne. W województwie dolnośląskim w klasie B czekały nas prawie 40-kilometrowe wyjazdy. Tutaj nasza najdalsza podróż to Łukowice Brzeskie, do których da się dotrzeć w 20 minut – wyjaśnia powody tej decyzji kierownik drużyny, Mateusz Łużny. Gdy Karnków pojawił się na Opolszczyźnie, w dwa sezony awansował z klasy B do okręgowej, ale tam zaliczył prawdziwy rollercoaster. Najpierw z niej spadł, po czym znów do niej wrócił… by ponownie spaść, a wszystko to działo się rok po roku. Tak więc podczas opolskiej pięciolatki, drużyna z Karnkowa nie rozegrała jeszcze dwóch sezonów z rzędu na tym samym poziomie rozgrywkowym, ale wspomniana „okręgówka”, to największy sukces w całej historii klubu.
Wieczny B-klasowiec w latach 60 i 70-tych, na początku następnej dekady przestał istnieć. Reaktywacja klubu w Karnkowie, a co za tym idzie piłki nożnej w tej wiosce, nastąpiła w sezonie 1996/1997. Zakładali go m.in. bracia Rogotowiczowie, czyli Jan, Tadeusz i Mieczysław oraz Czesław Olearczuk i prezes Dariusz Pożuczek. – Pamiętam z opowieści mojego wujka, że wtedy odbywały się takie lokalne turnieje o Puchar Wójta, w których grało się „wioska na wioskę”. Nam podobno dobrze szło i wygraliśmy je ze dwa razy, stąd narodził się pomysł stworzenia klubu – wyjaśnia Łużny.
Klan Rogotowiczów (są dla siebie kuzynami), to już taka świecka tradycja UKS-u i zawsze na placu gry było ich kilku. Podobnie sprawa wyglądała teraz, w niedzielę, gdzie przeciwko Atomowi Grądy-Malerzowice wystąpiło ich aż trzech. – Kilkanaście lat temu braci Rogotowiczów było jeszcze więcej. Trzech grało, a czwarty był trenerem. Do tego piłkę kopało jeszcze trzech synów tego trenera – wspomina Andrzej Rączka, który po naradzie z Łukaszem Łużnym doliczył się ośmiu Rogotowiczów! Wszyscy byli kiedyś równocześnie wpisani do jednego protokołu meczowego!
Pan Andrzej związany jest z klubem od lat, choć zaliczył kilka przerw. Obecnie, ze względu na stan zdrowia nie gra, ale jest zgłoszony do rozgrywek i gdyby zaszła taka konieczność, to na boisku pomógłby kolegom. Generalnie UKS swoją kadrę opierał zawsze na miejscowych graczach i dzięki takiej polityce nie dochodzi tam do dużych rotacji kadrowych. – Większość chłopaków jest stąd. Na co dzień żyjemy razem, spotykamy się np. na pizzy, czy na jakichś weekendowych wypadach i staramy się utrzymywać kontakty także poza drużyną. Chodziliśmy do jednej szkoły, bawiliśmy się na tej samej ulicy, potrafimy więc się spotkać np. dzień przed meczem i o nim rozmawiać. Jeżeli trzeba pomóc przy przygotowaniu boiska, to umawiamy się i przychodzimy – wyjaśnia kapitan drużyny, Jakub Marciniak. Zawodnik ten, choć ma dopiero 22 lata, to już siódmy sezon występuje w seniorach UKS-u.
Piłkarze grają tu za darmo, a jedyną „zapłatę” stanowi pomeczowa kiełbaska. Mimo to udaje się nieraz pozyskać kogoś do klubu spoza Karnkowa. – Cieszymy się z grania i przyciągamy zawodników atmosferą – podkreśla Marciniak. – Na każdy mecz wychodzimy po to, żeby wygrać. Nie ma na nas presji, że my musimy awansować. Dziś graliśmy z Atomem i było widać, że oni są pod presją wyniku. My tego chcemy uniknąć i ten sezon chcemy sobie rozegrać na spokoju – wyjaśnia cele drużyny pan kierownik.
Największą gwiazdą zespołu jest Jarosław Taranek, który liczy już sobie 46 wiosen, ale wciąż gra. Jego największym osiągnięciem sportowym jest epizod w drużynie Ślęzy Wrocław, kiedy ta biła się na zapleczu ekstraklasy (1 liga). Występował jeszcze w kilku klubach czwartej ligi, stąd jego największe w ekipie doświadczenie. Na tym samym poziomie, w zespole Sparty Ziębice, grał obecny bramkarz, Paweł Kubat, który w swoim CV może pochwalić się powołaniem na testy kadry Polski U-16.
Klub utrzymywany jest z pieniędzy otrzymywanych od gminy Przeworno. Prywatnym sponsorem klubu jest Dariusz Pożuczek, który jako właściciel ogólnobudowlanej firmy Ciepły Dom, pełni także funkcję prezesa UKS-u Karnków. – Nasz prezes ma taką fajną mentalność, że on zawsze chce do przodu. Jak my jesteśmy z czegoś zadowoleni, to on też, ale zawsze chce więcej. To, że weszliśmy do okręgówki, to była jego zasługa. On nas tam wciągnął za uszy. Pokazał nam, że nie trzeba wydawać dużych pieniędzy i ściągać drogich piłkarzy, gdyż awansować i można tego dokonać swoimi zawodnikami. Może teraz jest trochę w dołku, bo nam ogólnie nie idzie, ale myślę, że po zimie znowu pociągnie nas za sobą do przodu – chwali sternika M. Łużny. – Ten człowiek ma, jak to się mówi, „łeb na karku” i to on właśnie wymyślił nasze przenosiny do ościennego województwa – kończy opowieść Rączka.
Rozmawiał Krzysztof Wilk