fot. Krzysztof Wilk

Mecz klasy B, LZS Goworowice – Czarni II Otmuchów-Wójcice, poprowadził sędzia Adam Pawlików, który od dwudziestu sześciu lat był rozjemcą na ponad dwóch tysiącach zawodów. Po tym spotkaniu porozmawialiśmy z nim.

Jakie były początki pana przygody z gwizdkiem?

Adam Pawlików: – Sędzią piłkarskim jestem od 1994 roku. Przyczynili się do tego Józef Jaszewski i August Bożentko, którzy w tym czasie pracowali w Wydziale Sędziowskim Nysa. Karierę rozpocząłem w 1995 roku jako sędzia B klasy, a następnie od 1998 roku byłem asystentem na boiskach od klasy A do III ligi. Od 1997 roku pełniłem wiele funkcji w Wydziale Sędziowskim. Przez piętnaście lat byłem tam sekretarzem. Przez ten cały okres moim szefem był Józef Jaszewski. Do tej pory jestem czynnym arbitrem. Poprowadziłem ponad dwa tysiące zawodów. Pod względem liczby sędziowanych spotkań jestem w skali województwa na dziesiątym miejscu. W Nysie pod tym względem jestem chyba na drugiej pozycji. Więcej spotkań poprowadził tylko mój kolega Ryszard Wawro. Większość zawodów sędziowałem społecznie. Były to mecze w ramach rozgrywek szkolnych i turniejów młodzieżowych, takich jak np. „Policja Dzieciom”, czy z„ Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku”. Za swoją pracę społeczną dostawałem liczne odznaczenia, nagrody i pochwały. Otrzymałem m.in. Srebrną Honorową Odznakę PZPN i Złotą Honorową Odznakę OZPN.

Czy pamięta pan swój pierwszy mecz?

– Pierwsze spotkanie sędziowałem w 1994 roku. Był to mecz Mańkowice – Węża. Węża była wtedy na fali, a Mańkowice były beniaminkiem B klasy. Spotkanie zakończyło się wynikiem 2:2. Były to bardzo ciężkie zawody do sędziowania. W obu drużynach miałem swoich kolegów i oni podważali moje decyzje. Każdy z nich chciał wcielać się w rolę arbitra i ja musiałem nad tym zapanować.

Które spotkanie szczególnie utkwiło w pana pamięci?

– Mariusz Nowak zabrał mnie na trzecią ligę do Katowic na mecz GKS-u. To było dla mnie niesamowite przeżycie. Wtedy trzecia liga była jak teraz druga. Na Bukowej było dużo kibiców i była wspaniała atmosfera. Spotkanie to zakończyło się wynikiem 1:1. Niestety, nie pamiętam już z kim Gieksa grała. Z sympatią wspominam czwartoligowe mecze, które prowadziłem w Kluczborku, Ozimku, Krapkowicach, Kędzierzynie-Koźlu i Głubczycach.

Czy miał pan taki mecz, którego pan nie dokończył?

– Bardzo ciekawa sytuacja była na meczu I ligi juniorów, w którym Goświnowice-Grądy podejmowały Grodków. Przy wyniku 1:1 z rzutu wolnego bramkę zdobyły Goświnowice. Była wtedy 80 minuta meczu, gdy wobec mnie nieładnie zachował się jeden z zawodników Grodkowa, który mi ubliżył. W związku z tym wyciągnąłem czerwoną kartkę. Wtedy popełniłem błąd, bo nie odsunąłem ukaranego zawodnika i kiedy pochylony zapisywałem ten fakt, to zostałem przez niego popchnięty od tyłu. Wówczas zakończyłem te zawody. Praca arbitrów piłkarskich jest bardzo trudna, zwłaszcza w klasie B, gdzie nie ma się do pomocy asystentów. To powoduje, że młodzi sędziowie boją się jeździć na B klasę. Ja na szczęście nigdy nie miałem takiej sytuacji, żebym musiał wzywać policję lub uciekać z boiska. Być może, że w pracy sędziego pomaga mi to, że od 2004 roku pracuję w Straży Miejskiej. Wielu moich kolegów sędziów zatrudnionych jest w służbach mundurowych.

Czy są jakieś boiska, na których nie lubi pan sędziować?

Kiedyś bardzo ciężko gwizdało się w Kępnicy, Gryżowie i Dziewiętlicach. Dziś ta sytuacja zdecydowanie się zmieniła. Byłem niedawno w Dziewiętlicach. Tam teraz jest wspaniała atmosfera i znakomita organizacja zawodów. Złego słowa na ten klub nie powiem. W Kępnicy też niedawno byłem i jest zdecydowana zmiana na plus. Dziś już nie ma takich boisk, na których nie chcę sędziować. To jest moja pasja. Niestety, ale na tym cierpi moja rodzina, a szczególnie moja żona Danuta. Często mnie pyta, po co biorę tyle tych meczów, ale w sumie mnie rozumie i wspiera. Dużą satysfakcję mam z tego, że wielu piłkarzy, którym dziś sędziuję pamiętam z czasów, gdy oni byli jeszcze trampkarzami i co najważniejsze, to fakt, że oni też mnie pamiętają.

rozmawiał Krzysztof Wilk.