Maciowakrzański LZS jest jednym z tych klubów piłkarskich Opolszczyzny, w którym najprościej rzecz ujmując, po prostu się „nie przelewa”. Niespełna dziewięć „tysiączków” gminnej dotacji nie starcza na związanie „końca z końcem”, a pytanie o źródła finansowania klubowego deficytu najważniejsza postać w klubie zbywa uśmiechem. – Musimy sobie jakoś radzić tym, co mamy. Gmina Pawłowiczki na cały sport w gminie przeznaczyła w tym roku zaledwie 55 tysięcy, dlatego więcej nie było nawet z czego wyciągnąć. Każdego sponsora przyjmiemy z otwartymi ramionami, ale na razie nikt się taki nie trafił. Byli natomiast tacy, którzy dużo obiecywali i na słowach ich pomoc się skończyła. Liczymy zatem wyłącznie na siebie i może dlatego z tym funkcjonuje nam się spokojniej – tłumaczy Alfons Künzer, prezes miejscowego klubu. Jaki jest więc sposób na zamknięcie roku bilansem „na zero”? – Tym sposobem jest praca własnych rąk i bieganie za wszystkim osobiście – dodaje sternik LZS-u, który klubową rzeczywistość najczęściej ogarnia sam od koszenia trawy począwszy, na wałowaniu ciężkim sprzętem płyty i sypaniu linii skończywszy. – Jak widać prezes „orze jak może”, bo gdy brakuje finansów trzeba szukać innych rozwiązań, by niezbędne rzeczy w klubie były pozałatwiane – wyjaśnia Künzer.

U boku najważniejszego „po Bogu” w tamtejszym „elzetesie” stoją ci, na których w sytuacjach kryzysowych można zawsze polegać. Pan Alfons, który mówi o sobie „maciowakrzanin od urodzenia” jednym tchem wymienia Marcina Piechulka, Gerarda Kudłę, Damiana Mańkę i Jana Marcinka. To dzięki tej piątce niedzielne popołudnia w Maciowakrzu stają się wydarzeniami na miarę „Ligi Mistrzów”, zachowując oczywiście proporcje i biorąc sprawę z lekkim przymrużeniem oka. – Dla naszej wsi B-klasowe mecze to praktycznie jedyna rozrywka. Nic tutaj więcej nie mamy, a to jest nasze i chcemy to zatrzymać na jak najdłuższy czas. Odrywamy na te dwie godzinki nie tylko młodzież, która kopie piłkę, ale ich rodziny, znajomych, sąsiadów. O to w tym wszystkim chodzi, by spotkać się, porozmawiać i pokibicować swoim – mówią miejscowi działacze.

Piłkarski obiekt Maciowakrza być może nikogo na kolana nie powali, ale warunków socjalnych część ligowych rywali już może pozazdrościć. Przyszkolne szatnie z zapleczem sanitarnym służą miejscowym piłkarzom, w zamian uczniowie szkoły mogą korzystać z płyty boiska. Ta być może pozostawia wiele do życzenia, ale da się na niej grać, co udowodnili niedawno miejscowi piłkarze i ich rywale z Zubrzyc. – Szału nie ma – mówi spoglądający na murawę boiska pan Alfons. – Nasze boisko ma spadek około metra jeśli chodzi o różnicę powierzchni gruntu między jedną, a drugą bramką. Wszystko za sprawą jego wydłużenia przed laty, gdy część przyległa do pola ornego nieco „siadła” i tak już zostało. Nie jesteśmy w tej kwestii wyjątkiem, bo u ligowego rywala z Krzyżowic boisko tamtejszego Egiptu ma jeszcze większy odchył. Warunki do gry są jednak takie same dla każdego, więc nie ma się czego obawiać przyjeżdżając do Maciowakrza – usprawiedliwia miejscowe realia prezes. Inna rzecz, że rozgrywki „serie B” to rywalizacja dla ludzi z charakterem. Sama umiejętność gry w piłkę tutaj nie wystarcza, istotnym jest także to, by „bezboleśnie” znosić wszelkie niedogodności jakie nosi ze sobą rywalizacja w najniższej klasie rozgrywkowej.

Na brak treningowego boiska nikt w Maciowakrzu nie narzeka, bo i nie ma takiej potrzeby. Kadra 20 zawodników spotyka się wyłącznie na meczach, a powód jest oczywisty: wyjazdy „za chlebem” miejscowych futbolistów do Niemiec i Austrii. Jedyne co może w tej sytuacji zastanawiać to… rola trenera takiej drużyny. Tę funkcję w Maciowakrzu pełni Rajnold Raubal, który nie odbył z zespołem ani jednych zajęć. – Nie ma co owijać w bawełnę – jestem tu z konieczności, bo przepisy związkowe wymuszają obowiązek posiadania trenera z licencją. Jakie kryteria decydują o tym, że ten czy tamten zagra w wyjściowym składzie? To akurat mamy ustalone, bo jest grupa graczy, którzy prezentują określony poziom i niejako „z urzędu” mają pewne miejsce w podstawowej jedenastce. Skład na następny mecz ustalam zresztą dużo wcześniej, a potem tylko koryguję przed spotkaniem, gdy ktoś z różnych przyczyn nie mógł dotrzeć. Frekwencja może zadowalać, bo bywają spotkania, w których mam do dyspozycji nawet siedemnastu, czy osiemnastu piłkarzy – wyjaśnia kulisy swojej pracy coach LZS-u. Jego klub nową kartę w bogatej historii, która sięga czasów powojennych, pisze od 2003 roku. Wówczas to za stery chwycił Alfons Künzer, zastępując poprzednika w osobie Herberta Walugi. – Łyknąłem bakcyla futbolu i kręcę się przy nim już 14 lat w roli prezesa. Z kronikarskich przekazów wynika, że istniejemy bodaj od 1946 roku i choć mieliśmy małe przerwy w funkcjonowaniu, to od tych kilkunastu lat nieprzerwanie żyjemy piłką – dumnie stwierdza pan prezes.

Sportowo LZS Maciowakrze należy do średniaków grupy opolskiej „B-undesligi” oznaczonej „trzynastką”. Szóste miejsce i górna połówka tabeli za 7 zwycięstw, 4 remisy i porażkę obecnie z pewnością wstydu nie przynosi, a większe ambicje wszyscy w klubie odkładają na potem. – Nawet gdybyśmy piłkarsko wywalczyli awans, nie ma szans byśmy na nasz obiekt dostali licencję na grę w A-klasie. Gramy więc tu, gdzie nasze miejsce a może za jakiś czas temat wyższych celów powróci. Czego życzyłbym sobie i klubowi na przyszłość? Tego, by było przynajmniej tak, jak jest obecnie, czyli dobra atmosfera i chęci chłopaków, by grać w piłkę w barwach Maciowakrza – podsumował Alfons Künzer. I tego tamtejszej społeczności żyjącej sportem, a piłką nożną w szczególności życzymy!

Ludowy Zespół Sportowy Maciowakrze
Rok powstania: 1946
Barwy:
Adres: 47-280 Maciowakrze, ul. Kościuszki 20
Facebook: www.facebook.com/lzsmaciowakrze

Tu także znalazło się kilka interesujących faktów. LZS Maciowakrze dziękujemy za archiwum 🤝

Opublikowany przez Opolski Związek Piłki Nożnej na 11 listopada 2017

Reporter Mirosław Szozda.