Przekraczając progi Przysieczy nie sposób nie zawiesić oka na urokliwym stawie, który spore wrażenie robi nie tylko na amatorach wędkowania. Nie o rybach, zanętach i spławikach jednak będzie, a o tym, co za kilka dni wypełni domowe zacisza niemal na całym globie – czyli o futbolu. – Kto szuka spokoju i odpoczynku od miejskiego zgiełku niech wpadnie do Przysieczy. Ryby, grzyby, piękne lasy to wielkie atuty naszej okolicy. Do tego świetnie prosperująca agroturystyka, jak choćby u Państwa Lipińskich, gdzie można nawet wierzchem na koniach pojeździć – zaprasza w swoje strony Rafał Lellek. To prezes miejscowego LZS-u, o którym mówi się niczym o „kobiecie pracującej” ze znanego polskiego serialu.
– To prawda, że żadnej pracy w klubie się nie boję, bo tak naprawdę powinienem tytułować się nie tylko prezesem, ale kierownikiem drużyny i gospodarzem – przyznaje pan Rafał, który na murawie stanowi jeszcze o sile seniorskiego zespołu. W zarządzaniu klubu pomagają mu wiceprezes Adrian Nocoń oraz człowiek od spraw papierkowych, czyli pełniący rolę sekretarza Mateusz Wiench. W razie większych potrzeb, jeśli chodzi o ręce do pracy włodarze klubu „rzucają temat” za pośrednictwem mediów społecznościowych i jak sami mówią „rusza pospolite ruszenie”, by świadczyć pomoc LZS-owi. Futbol w Przysieczy to dziś nieodłączny element wiejskiego życia, bez którego mało kto wyobraża sobie niedzielne popołudnia. Nie ma tam jednak ciśnienia na sportowy wynik, bo miejscowi fanatycy „kopanej” znają swoje miejsce w szeregu. Jak mówią sami zainteresowani, złote lata klubu minęły, gdy przysieczański LZS kilka lat temu opuścił szeregi A-klasowców. Kadrowo nastąpiła „zmiana warty”, a odmłodzony zespół gra na miarę swoich możliwości lokując się w środkowej strefie tabeli.
– Nie gramy dla wyników, choć wiadomo, że do każdego meczu przystępujemy tak, by go wygrać. Nie ma jednak ciśnienia i parcia na awans, bo wiemy, że w obecnej chwili po prostu nas na to nie stać. Spotykamy się więc, by razem spędzić trochę czasu i oderwać się od szarej codzienności. Zapotrzebowanie na piłkę wcale u nas nie maleje, bo liczebność widzów – w było nie było, najniższej klasie rozgrywkowej Opolszczyzny – średnio sięga setki kibiców. Przychodzą więc koledzy, dziewczyny, sąsiedzi, a nawet całe rodziny naszych zawodników, którzy wywodzą się z najbliższej okolicy. Mimo, że nie są to wyłącznie rdzenni mieszkańcy Przysieczy, z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że grają u nas sami swoi – zaznacza sternik LZS-u. Z frekwencją na trybunach coś musi być na rzeczy, skoro na każdy domowy mecz Przysieczy miejsce między szatniami drużyn wypełnia dobrze zaopatrzony punkt gastronomiczny.
– To taki rodzaj sponsoringu z mojej strony dla klubu, któremu od dawien dawna kibicuję. Przy boisku stawiam rollbar na kuflowy gatunek piwa i kibice na miejscu mogą kupić czy to piwko, czy coś z bezalkoholowych napojów. Piłkarze Przysieczy mają to u mnie za darmo i to jest właśnie mój wkład w ten klub. Przed laty grałem w Przysieczy jako junior, a w pamiętnym wiele lat wstecz meczu z Piomarem strzeliłem nawet bramkę na 3-2 dla mojej drużyny. W nagrodę, sam prezes klubu zwiózł mnie do domu wartburgiem model 312. W latach siedemdziesiątych przejażdżka autem była naprawdę nie lada atrakcją – wspomina pan Marian Brzozowski, który w dzień meczowy fatyguje się do Przysieczy z pobliskiej Ligoty Prószkowskiej. – Za moich czasów – dodaje pan Marian – kadrowo było o niebo lepiej niż obecnie. Pamiętam, że klub nasz mógłby wtedy wystawić równolegle trzy drużyny piłkarskie, a dziś jest problem ze skompletowaniem jednej. Czasy bardzo się zmieniły, bo wielu naszych mieszkańców powyjeżdżało, poza tym wówczas nie trzeba było nikogo zachęcać do trenowania, bo poza piłką nie było żadnych innych rozrywek – porównuje kibic i sponsor klubu.
Przysieczański obiekt, na który składa się płyta boiska, szatnie i kilkanaście drewnianych ławeczek potocznie nazwano „Estadio pod lasem” co mówi w zasadzie wszystko na temat jego lokalizacji. Na „zabawę w piłkę” w Przysieczy, Prószków z gminnej kasy wyciąga rocznie 11 tysięcy złotych i środki te muszą wystarczyć, by związać koniec z końcem. A wydatków jest sporo. Od opłat związkowych pochłaniających nieco ponad jedną czwartą tej kwoty, po rachunki za dojazdy na mecze, badania lekarskie, czy pielęgnację boiska. – Trzeba tak kombinować, by zmieścić się w tych ramach. Zdarzy się, że jakiś sponsor od czasu do czasu pomoże nam fundując sprzęt sportowy, cenimy sobie także pomoc pana Mariana, tego od meczowego kateringu. Jest też z nami firma ProHeat, której logo nosimy na koszulkach. Do klubowej kasy trafiają też środki zebrane przez nas podczas corocznego „wodzenia niedźwiedzia”. Sporo w pomoc klubowi angażuje się nasz sołtys i choć zawsze pieniędzy mogłoby być więcej, nie możemy powiedzieć, że nie dajemy rady – mówi Lellek. Prezes klubu pochwalił się miejscem, w którym zachowała się historia wsi i okolicy w eksponatowym wydaniu. W „Chaupce przed Blychym” spotkamy więc pamiętające jeszcze poprzednie stulecie „gadżety”, w tym trofea i pamiątki związane z przysieczańską piłką. – To taka nasza izba pamięci, w której odnaleźć można kawałek historii naszej wsi. Jak widać, piłkarze też ją tworzyli – zakończył Rafał Lellek.
Ludowy Zespół Sportowy Przysiecz
Rok powstania klubu: 1954
Barwy: żółto-czerwono-zielone.
Adres: 46-060 Przysiecz, ul. Leśna.
Reporter Mirosław Szozda.