Na zdjęciu z piłką prezes Zbigniew Tokarczyk, w środku Grzegorz Matusz, z proporczykiem skarbnik Marek Pacławski. Fot. Krzysztof Wilk Pozdrawiam.

Kałków, to wieś w gminie Otmuchów, w której nieprzerwanie od 1947 roku istnieje klub piłkarski. Jego największe osiągnięcia sięgają lat 70-tych, kiedy występował on w lidze wojewódzkiej. – To był wtedy czwarty poziom rozgrywkowy w Polsce, bo po pierwszej, drugiej i trzeciej lidze była właśnie wojewódzka. Byliśmy wtedy jedyną wioską w opolskiem, która w niej grała – opowiada obecny skarbnik klubu, Marek Pacławski. Dodaje też, że spośród klubów wiejskich wyróżnia ich to, że nigdy nie zeszli niżej klasy A.

W pamięci obecnego prezesa klubu, Zbigniewa Tokarczyka, który nieformalnie kieruje nim od 1981 roku, najbardziej utkwił mecz rozegrany w Kałkowie, z rezerwami Odry Opole, w bramce której stał sam Józef Młynarczyk. Dzisiaj największych emocji dostarczają derby z Jasienicą Górną. Zawsze panuje podczas nich niesamowity klimat i choć nie ma z reguły pięknej gry, to walka o każdy centymetr boiska musi budzić szacunek. – Jakichś antagonizmów między mieszkańcami naszych miejscowości nie ma, jest tylko sportowa rywalizacja – wyjaśnia pan Marek.

Aktualnie a-klasistę utrzymuje głównie Urząd Miasta i Gminy Otmuchów. – Mamy też kilku lokalnych sponsorów, którzy wspierają nas na tyle, że możemy kupić chłopakom piwo i kiełbasę, którymi możemy ich po meczu poczęstować. Piłkarze grają całkowicie za darmo i tak samo było też kilka lat temu, kiedy biliśmy się w „okręgówce”. Na chwilę obecną A-klasa jest dla nas optymalnym rozwiązaniem, a naszym celem jest utrzymywanie się w bezpiecznej strefie – zdradza pan prezes. – No chyba, że wróciliby do nas zawodnicy z Czarnych Otmuchów oraz jeden chłopak z Polonii Nysa, to wtedy moglibyśmy myśleć o czymś więcej – wtrąca Pacławski.

Chodzi o zagraniczne wojaże zawodników, gdzie przebywają teraz dwaj napastnicy, ale już od wiosny zasilą drużynę. Właśnie wyjazdy za chlebem oraz odejścia do klubu z Otmuchowa najczęściej kałkowian osłabiały. W zespole walczą więc głównie miejscowi piłkarze, którzy często są ze sobą powiązani rodzinnie, oto choćby – bracia Oleksy, Pacławscy, Seredyńscy i Matusze. Treningi odbywają się dwa razy w tygodniu. – Można powiedzieć, że frekwencja na zajęciach jest dobra, ale nie super, gdyż ci ludzie normalnie pracują i uczą się. W tym sezonie widać efekty tych regularnych treningów, gdyż przegraliśmy do tej pory tylko dwa mecze, co nas bardzo cieszy – precyzuje Tokarczyk.

W klubie funkcjonuje też drużyna młodzików, którą prowadzi społecznie miejscowy nauczyciel, Grzegorz Węgrzyn. Oparta jest ona na miejscowych chłopakach. Obok boiska klubowego znajduje się boisko wielofunkcyjne oraz hala sportowa, co ułatwia organizację treningów i jest mocnym punktem piłkarskiej infrastruktury LZS-u. Miejscowi działacze z sentymentem wspominają współpracę z holenderskim klubem Berdos Bergen, w wyniku której wyjechali dwa razy do Holandii. Jak wspomina Pacławski, ta współpraca z holenderskim klubem zaczęła się jakieś dwadzieścia lat temu, kiedy pomagał zorganizować przyjazd Holendrów do Kałkowa.

Sternik klubu z Kałkowa budzi powszechny szacunek, i uważa, że to daje mu najwięcej radości. – Nie raz bywało ciężko, ale nie możemy dziś zaprzepaścić dorobku tych wszystkich lat i stąd cały czas angażuję się i jestem przy klubie – podsumowuje naszą wizytę w LZS-ie.

Reporter i zdęjcia Krzysztof Wilk