Długo na miejscu wysiedzieć nie mogę… Ale lubię też z tego korzystać, bo to oznacza, że nadal się chce. Jeździć i „zwiedzać” piłkarskie drużyny na Opolszczyźnie. Wcześniej była wycieczka do A Klasy i na południe regionu. Tym razem padło na opolskie „Serie B” i zupełnie inny kierunek – północny zachód. Dosłownie kraniec województwa. Gotowi na kolejne Piłkarskie OPOwieści? No to ruszamy!

W opolskiej Klasie B obecnie rywalizuje 145 drużyn. Aby ułatwić sobie wybór najpierw wyselekcjonowałem grupę. Padło na tę z numerem 3. Zadecydowały względy geograficzne. No dobrze, ale tam jest 12 zespołów, więc jeszcze i z nich trzeba było wskazać tą jedyną. Padło na LZS Bugaj Nowy i nie było w tym ani krzty przypadku. Ktoś pomyśli – pewnie ma tam znajomych. Nie mam (znaczy się, wtedy nie miałem). Pewnie już kiedyś tam był. Nie byłem. Pewnie szybki i łatwy dojazd – no niekoniecznie.

Dobrze, nie będę trzymał was dłużej w niepewności. Wybrałem LZS Bugaj Nowy po… wyjątkowym zdjęciu w tle na ich profilu na Facebooku. Nie, to nie jest żart. Robiąc tą fotografię piłkarze LZS-u wykazali się niesamowitą kreatywnością. Chciałem się więc przekonać, czy taka sama kreatywność towarzyszy działaczom i piłkarzom tego klubu podczas meczów ligowych.

A! Poniżej prezentuję oczywiście ową fotografię – oceńcie sami. Czyż nie jest wyjątkowa?!

Na samym krańcu Opolszczyzny

Wyjątkowość klubu z Bugaja Nowego stanowi także fakt, że sam Nowy Bugaj nie jest nawet osobną miejscowością. W świetle prawa administracyjnego jest to kolonia w powiecie oleskim, w gminie Rudniki, w sołectwie Bugaj. Kolonia, która jest bardzo rozrzucona wokół samego Bugaja. Bo chcąc zrobić zdjęcie wsi, miasteczka, a jak się później okazało kolonii, nie wiedziałem do końca, gdzie się udać. Okazało się, że kilka domów znajduje się po tej stronie, kilka po tej, a jeszcze inne zupełnie z innej strony. Wszystkie kierunki na szczęście ładnie oznakowane. Aczkolwiek kurierom to tam nie zazdroszczę…

Na początku muszę się wam też do czegoś przyznać. Tym razem zdecydowałem się nie zapowiadać mojego przyjazdu. Nikt w LZS-ie nie wiedział, że stawię się na starciu z liderem – LZS-em Wichrów. Nie byłem więc zaskoczony zdziwionymi minami działaczy, kibiców i kontuzjowanych graczy, którzy jako pierwsi przywitali mnie na obiekcie w Cieciułowie. Wszyscy zgromadzeni byli pod daszkiem (słońce bardzo mocno świeciło, cień był więc wskazany) klubowego budynku.

Trafiłem na obiekt do Cieciułowa, bo właśnie tam swoje mecze rozgrywa LZS. W Nowym Bugaju oraz samym Bugaju boiska nie ma. Ale było, o czym poinformowali mnie najbardziej doświadczeni działacze klubu.

I nagle, ni stąd, ni zowąd, zaskoczenie dopadło i mnie. Okazało się, że boisko, a w szczególności jego płyta, jest lepsza, niż na wielu obiektach czwartoligowych. Trawka idealnie przystrzyżona, siatki bielusieńkie, ławki rezerwowe przystosowane do wygodnego siedzenia. A i kibice mieli się gdzie rozlokować, bo po przeciwległej stronie czekały na nich wygodne ławeczki. A dla tych, którzy wolą miękkie siedzisko i ochronę przed wiatrem, można było pozostać w samochodzie. Nic tylko grać, a w przypadku wiernych fanów Bugaja Nowego, kibicować.

 

Jest jeszcze jeden aspekt, który mocno wyróżnia i cieciułowski obiekt, i sam klub. Obok jest jedno pole, po drugiej stronie kolejne pole. Z innej strony – pole. A za nimi kolejne hektary. Ponoć niektórzy szczęśliwcy mają ich nawet ponad 100. W momencie, kiedy się o tym dowiedziałem, od razu zapaliła mi się lampka w głowie. Jak ma boisko być źle przygotowane, jak tu wszyscy znają się na ziemi…

Walka, walka i jeszcze raz walka

– Mamy samych swoich chłopaków, którzy, tak jak pan widział, walczą do ostatniej minuty – mówił trener LZS-u Marcin Ośródka.

– Jeden jest tylko przyjezdny, ze Starokrzepic. Ale w sumie to i on już praktycznie nasz. Od juniora z nami, więc jaki to obcy – dodaje prezes Mateusz Morawski.

Do niedawna to i pan trener Marcin kopał jeszcze w Bugaju. Nadal za piłką biega za to prezes Mateusz. W derbach z Wichrowem na boisku się jednak nie pojawił. Przyczyna – czerwona kartka otrzymana tydzień wcześniej i chcąc, nie chcąc, karę trzeba było odbyć… Ale są tego również plusy, bo kolejne ręce przy klubowym grillu się przydały.

Nie ma co kryć, woli walki LZS-owi odmówić nie można. Z techniką piłkarską nie zawsze to szło w parze. Ale tam, gdzie nieco brakowało umiejętności, gospodarze nadrabiali sercem. A później się okazało, że praktycznie każdy piłkarz w Nowym Bugaju karierę rozpoczyna w wieku 16 lat. Od razu w seniorach. Bo drużyn juniorskich niestety w LZS-ie nie ma. Chwała więc im za to, że coś z tą piłką pod nogami potrafią zrobić.

– Brakuje młodzieży, brakuje chętnych do gry. Dlatego cieszymy się z każdego zawodnika, który chce nam pomóc na boisku. A umiejętności? Co nieco uda się wypracować, a jak nie, to trudno. Każdy para nóg i rąk się przydaje – krótko komentują działacze zespołu.

– To jest w tym wszystkim naprawdę piękne, że chłopcy znajdują czas, żeby zagrać za piwko i kiełbaskę. Ja często jestem pełen podziwu dla nich, bo różne są sytuacje rodzinne. Jedni mają już żony, dzieci, dziewczyny, narzeczone a i tak stawiają się na treningu i meczu. Najważniejsza jest atmosfera. Gdyby nie ona, to o takich klubach jak LZS Bugaj Nowy można by było zapomnieć – pięknie puentuje trener Ośródka.

Dobrze, wróćmy do samego meczu, bo przecież to on był moim głównym celem podróży. W pierwszej połowie dominowali przyjezdni. Wszak to lider! Po bramkach Kamila Bednarza, Ksawiera Kurpiela i Krystiana Nowaka LZS Wichrów prowadził do przerwy 3:0. Po zmianie stron trafił Adam Skupiński i była nadzieja na dogonienie rywala. Ostatecznie, mimo kilku sytuacji z obu stron, wynik nie uległ już zmianie.

Prawie jak w rodzinie

Z moich obserwacji można wysnuć jeszcze jeden wniosek a propos rodzin piłkarzy LZS-u Bugaj Nowy. Taki, że sam klub jest bardzo rodzinny. Tata na zielonym boisku goni za piłką, a mama z córą czy synem wspiera zza linii bocznej. A na koniec dobra, swojska kiełbasa z grilla. Brzmi jak plan na niedzielne popołudnie.

– Wiesz, tutaj w gminie nie u wszystkich drużyn można sobie tak usiąść i porozmawiać, zjeść kiełbaskę po meczu – to słowa arbitra spotkania w Cieciułowie.

Trochę się zdziwiłem, nie ukrywam, bo naprawdę w Bugaju/Cieciułowie czułem się naprawdę dobrze. Zupełnie inaczej niż w Łodzi, ale to nie jest czas na takie historię. Ja też nie mogłem szybko wyjechać, bo tu ktoś zagaił, tu ktoś o coś zapytał. A jak wiadomo, na jednym zdaniu się nigdy nie kończy. I to jest super, bo właśnie w takich momentach można zobaczyć prawdziwą twarz działaczy czy piłkarzy.

Nauczony doświadczeniem z Suchej Psiny tym razem nie odmówiłem uczestnictwa w pomeczowym grillu. Wszystko otrzymałem podane na tacy, nawet miejsca nie musiałem sobie szukać, bo od razu zadecydowano, że będę towarzyszył w posiłku sędziemu. Stąd też cytat, który mogłem tutaj wykorzystać.

– Smakowało? – usłyszałem pełne trwogi pytanie prezesa Mateusza.

– Pewnie, że smakowało. Dziękuję! – odpowiadam.

– To bardzo dobrze, bo to nasza, swojska – cieszy się prezes.

Naprawdę smakowała. To nie była kurtuazja. A porcja była jak dla dwóch osób co najmniej. Świadczy o tym fakt, że wspominam ją do dzisiaj…

A! Bo bym zapomniał! Mam zaproszenie na kolejnego grilla. W przyszłości chętnie z niego skorzystam!

 

PS. Wiecie, że nie wszystkie dinozaury wyginęły? W Cieciułowie nadal je można spotkać. Najczęściej przesiadują przy remizie Ochotniczej Straży Pożarnej.

PS 2. Nie wierzycie? Mam na to dowody. Zamieszczam je poniżej.

 

Jakub Trzaska